Pozwolenie na budowę w mieście
Obiecanego postu o komplikacjach czas nadszedł... cóż chcemy budować się na terenie miasta i to okazuje się nie lada przedsięwzięciem papierkowym. Licząc na szybko w głowie, bierze w tym udział ok 15 (sic!) urzędów, instytucji i ich wydziałów.
Byłoby łatwiej gdyby nie podział działki i rów. Pierwsze było dla mnie intuicyjne, że musi potrwać ale rów to głęboka komuna. Operat wodno prawny to dwójka specjalistów, architekt i człowiek, który wie gdzie zapukać w każdym z urzędów biorącym w tym udział; a urzędów, które się tym zajmują jest 4. Tak po krótce: jeden zarządza drogą do której należy rów, drugi inwentaryzuje rowy, trzeci wydaje decyzje, a czwarty... czwarty chce wiedzieć o decyzji i może ją zablokować. Będzie jeszcze piąty i szósty, bo operat zakończony decyzją pozytywną nie daje możliwości wykonawczych. Jeszcze Zespół Uzgodnień Dokumentacji i dopiero pozowlenie na budowę w UM. Szczęśliwie operat mamy za sobą. Podsumowując: rów to zło! :)
Następny problem to podział działki. Dostaniemy z żoną grunt, która wystarczy nam w zupełności na budowę Pluszaka. Tu jednak MPZP przewiduje wszystkie działki w ciągu po 1000 m2... i nagle się robi 2,5 tyś m2, a tutaj chcemy się budować. Działka za duża, takiej nie dostaniemy, takiej też nie chcemy. Trochę walczyliśmy, żeby to zmienić, SKO itp. ale tylko bardziej namieszaliśmy tymi działaniami niż sobie pomogliśmy. MPZP można skarżyć, jeśli jest o co. Orzeczenie SKO teoretycznie daje taką możliwość. Można go też próbować zmienić procedurą żmłudną i nie dającą pewności; trzeba przygotować projekt zmian ze wszelkimi uzgodnieniami i poczekać grzecznie aż nadejdzie kolej do przegłosowania poprawki do Uchwały Rady Miasta. Mądre głowy mówią, że to +- 2 lata i dodatkowo koszty.
Ale to wszystko nic. Determinacja potrafi pokonać wiele przeciwności i nieinaczej będzie w tym przypadku :D.